26.7.17

John Pettigrew; 3.7.1971

- Ej, młody! Johnny nie śpi przez dwa miesiące wakacji? – zawołał Frank do wchodzącego do okrągłego pokoju wspólnego Gryfonów, młodszego brata Johnny’ego, Petera Pettigrew, który starał się nie przewrócić, ciągnąc po podłodze torbę z książkami, na którą jeden z nowych „kolegów” musiał rzucić zaklęcie, bo mimo swoich starań chłopak nie mógł podnieść torby o cal. Kiedy usłyszał i zobaczył szóstoklasistę kiwającego na niego palcem, pobladł.
- C-c-co? – wyjąkał, podchodząc powoli. Był tak przerażony, że nie zauważył nawet swojego starszego brata śpiącego w fotelu, przy którym stał szóstoklasista. Johnny nie spał; słuchał, nie mając najmniejszej ochoty otworzyć zaciśniętych powiek.
- Nie rozumiesz, co mówię młody? – powtórzył Frank. – Okay..., powtarzam specjalnie jeszcze raz, Pettigrew. Twój brat, Johnny nie śpi w domu? – Szóstoklasista mówił bardzo powoli, zwracając na nich uwagę coraz większej grupy Gryfonów; kilku zachichotało. John wciągnął głośno, i wypuścił jeszcze głośniej, powietrze do płuc, w których coś zagwizdało. Powoli podniósł się z fotela, na co bardziej rozgarnięci Gryfoni, którzy śmiali się do tej pory zamilkli, a Peter sprawiał wrażenie, jakby skurczył się i jeszcze bardziej dygotał.
- Frank... – zaczął John. – Nie przypominam sobie, żebym upoważnił cię do gnojenia młodego, więc nie wyręczaj mnie, bardzo cię proszę. – Peter pisnął, podczas gdy Frank odwróciwszy się w stronę starszego brata Pettigrew, uśmiechnął się szeroko i odpowiedział:
- Chciałem powitać twojego braciszka, a poza tym nudziło mi się..., spałeś...
- Młody – John popatrzył na trzęsącego się brata. – Do dormitorium. Popraw szaty przed kolacją, bo domyślam się, że przydarzył ci się niekontrolowany, niespodziewany wybuch w kociołku na eliksirach. A ty chodź ze mną – odwrócił się do Frank i skinięciem głowy, wskazał na wyjście pod portretem. Zanim wyszedł z pokoju wspólnego, spojrzał na brata ciągnącego za sobą torbę; pokręcił głową i machnąwszy różdżką, wyszeptał zaklęcie, które od razu odkleiło torbę od podłogi. Peter nie spodziewał się i prawie przewrócił się na kilku innych pierwszoroczniaków, którzy tak jak sporo siedzących w pobliżu Gryfonów wybuchło śmiechem.

- Dziękuję – wyszeptał, mimo wszystko w stronę dziury, przez którą przed chwilą przelazł John.

25.7.17

PROLOG

Ogień trawił zachłannie trzaskające, zeschnięte drewno, którego kora żarzyła się słabo rozpraszając mrok w najbliższej odległości od kominka z zimnego kamienia. Powoli podszedł i oparł się o ozdobną półkę nad paleniskiem; w wiszącym nad nią lustrem odbijała się, kilka cali od wazy we wzór paisley, jego zmęczona twarz — podkrążone oczy pozbawione były dawnego blasku, a policzki zapadły się, co mimo wszystko ukrywał gęsty zarost. Popatrzył na siebie, ale nie mogąc znieść widoku wyniszczonego, zatroskanego mężczyzny, którym stał się w ciągu kilku tygodni, szybko przeniósł spojrzenie na poustawiane na półce oprawione w różne ramki zdjęcia; Wilhelmina na większości z nich była bardzo poważna i smutna...
Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej na jednej fotografii; siląc się na uśmiech, nie powstrzymała łzy, która spłynęła po policzku, żeby zniknąć w kąciku jej lekko i nerwowo zaciśniętych ust — w dniu ślubu próbowała udawać szczęście, którego życzyli im wszyscy zaproszeni goście, ale nie umiała. Widział to i wiedział, a mimo wszystko oszukiwał się, bo tak było o wiele łatwiej. Był egoistą, któremu bardzo wygodnie było wierzyć, że z czasem wszystko ułoży się samo. Był głupcem, któremu naiwnie wydawało się, że będzie mógł sprawić, żeby Wilhelmina uśmiechnęła się któregoś dnia tak beztrosko, jak wtedy, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy w jej domu; miała piętnaście lat i chociaż po części była już dorosła, po części była jeszcze dzieckiem — niewinnym i nieświadomym, ufnym. Wierzyła w dobro, które musiało zwyciężyć w ostatecznym rozrachunku, w którym bardzo szybko okazało się, że może zwyciężyć tylko zło...
Przetarł oczy i popatrzył w lustro, widząc w nim nieznajomego mężczyznę; coraz częściej miał wrażenie, że przepracowany, przemęczony mózg zaczyna zastawiać pułapki, w które powinien był dać się złapać. Może to wszystko jest jednak prawdą? Może czystość krwi miała o wiele większe znaczenie? Może miała o wiele szerszy wpływ na zachowania i przekonania, działania?
Pokręcił głową i jeszcze raz spojrzał na fotografię Wilhelminy.
- Gdzie ono jest?
Template by Elmo