-
Ej, młody! Johnny nie śpi przez dwa miesiące
wakacji? – zawołał Frank do wchodzącego do okrągłego pokoju wspólnego Gryfonów,
młodszego brata Johnny’ego, Petera Pettigrew, który starał się nie przewrócić,
ciągnąc po podłodze torbę z książkami, na którą jeden z nowych „kolegów” musiał
rzucić zaklęcie, bo mimo swoich starań chłopak nie mógł podnieść torby o cal.
Kiedy usłyszał i zobaczył szóstoklasistę kiwającego na niego palcem, pobladł.
-
C-c-co? – wyjąkał, podchodząc powoli. Był tak przerażony, że nie zauważył nawet
swojego starszego brata śpiącego w fotelu, przy którym stał szóstoklasista.
Johnny nie spał; słuchał, nie mając najmniejszej ochoty otworzyć zaciśniętych
powiek.
-
Nie rozumiesz, co mówię młody? –
powtórzył Frank. – Okay..., powtarzam specjalnie jeszcze raz, Pettigrew. Twój
brat, Johnny nie śpi w domu? – Szóstoklasista mówił bardzo powoli, zwracając na
nich uwagę coraz większej grupy Gryfonów; kilku zachichotało. John wciągnął
głośno, i wypuścił jeszcze głośniej, powietrze do płuc, w których coś zagwizdało.
Powoli podniósł się z fotela, na co bardziej rozgarnięci Gryfoni, którzy śmiali
się do tej pory zamilkli, a Peter sprawiał wrażenie, jakby skurczył się i
jeszcze bardziej dygotał.
-
Frank... – zaczął John. – Nie przypominam sobie, żebym upoważnił cię do
gnojenia młodego, więc nie wyręczaj
mnie, bardzo cię proszę. – Peter pisnął, podczas gdy Frank odwróciwszy się w
stronę starszego brata Pettigrew, uśmiechnął się szeroko i odpowiedział:
-
Chciałem powitać twojego braciszka, a poza tym nudziło mi się..., spałeś...
-
Młody – John popatrzył na trzęsącego
się brata. – Do dormitorium. Popraw szaty przed kolacją, bo domyślam się, że
przydarzył ci się niekontrolowany, niespodziewany wybuch w kociołku na
eliksirach. A ty chodź ze mną – odwrócił się do Frank i skinięciem głowy,
wskazał na wyjście pod portretem. Zanim wyszedł z pokoju wspólnego, spojrzał na
brata ciągnącego za sobą torbę; pokręcił głową i machnąwszy różdżką, wyszeptał
zaklęcie, które od razu odkleiło torbę od podłogi. Peter nie spodziewał się i
prawie przewrócił się na kilku innych pierwszoroczniaków, którzy tak jak sporo
siedzących w pobliżu Gryfonów wybuchło śmiechem.
-
Dziękuję – wyszeptał, mimo wszystko w stronę dziury, przez którą przed chwilą
przelazł John.